…mit, w który uwierzyłem i…
Długo się zastanawiałem, czy napisać publicznie to, co właśnie czytasz.
Pomyślałem jednak, że skoro ten temat przysporzył mi tylu problemów, to może uda mi się ustrzec przed nim lub pomóc innym.
Gdy jeszcze jako dziecko usłyszałem określenie “człowiek renesansu”, byłem nim zafascynowany. Nauka zawsze przychodziła mi z łatwością i lubiłem uczyć się nowych rzeczy. Głód rozwoju, w połączeniu z systemem szkolnictwa nagradzającym za próbę robienia wszystkiego, wraz z powtarzanym przez najbliższą rodzinę: “Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz”, sprawiły, że uwierzyłem, że mogę to wszystko pogodzić. No i umówmy się: Leonardo da Vinci, Arystoteles czy Tomasz z Akwinu to zacne grono.
Odkąd pamiętam, robiłem wiele rzeczy na raz, dając z siebie 100% w każdej z nich.
I tak w klasie maturalnej była oczywiście nauka do matury + dodatkowa nauka języka + treningi kilka razy w tygodniu.
Pierwszy rok studiów łączył się z zaangażowaniem w politykę ogólnokrajową oraz lokalną.
Drugi rok: studia dzienne + praca kilka godzin dziennie, 7 dni w tygodniu.
Trzeci rok: studia dzienne + praca + kolejne studia dzienne.
Następnie kilka lat: studia + własne studio treningu personalnego + pierwsze szkolenia…
Itd…
Do tego cały czas trenowałem i raczej nie narzekałem na brak życia towarzyskiego.
W pracy również nigdy nie potrafiłem wybrać.
Nie dość, że rozdrabniałem się w tematach, z których szkoliłem – bo wszystkie mnie kręciły i poznałem je na wylot – to jeszcze zacząłem rozdrabniać się w formach przekazu, próbując sił we wszystkich mediach społecznościowych i nie tylko.
Poznając ludzi, zawsze słyszałem pytanie: “Jak Ty to wszystko ogarniasz sam?”, z nutką podziwu w głosie. Ten podziw w połączeniu ze słowami: “U mnie robi to 3-osobowy zespół i ja” karmił moje ego, utwierdzając w przekonaniu, że robię coś genialnego.
Mijały lata, rynek się zmieniał, a ja próbowałem łapać już nie dwie lub trzy sroki za ogon, ale dziesięć, piętnaście czy dwadzieścia.
Konsekwencje przyszły po latach i walnęły jak grom z jasnego nieba, praktycznie wszystkie jednocześnie.
Teraz.
Padło zdrowie.
Relacje z przyjaciółmi utrzymują się chyba tylko dzięki prawdziwej miłości i wyrozumiałości, bo na pewno nie dzięki regularnym kontaktom, których z mojej strony brakuje.
Czas “wolny” albo “dla siebie” zaczął oznaczać kolejne książki i szkolenia z zakresu marketingu, budowania marki osobistej, psychologii i rozwoju osobistego.
Telewizję zastąpiły rozwojowe i biznesowe kanały na YouTube.
Nie jestem w stanie posprzątać domu czy powiesić prania bez rozwojowego podcastu lub webinaru w tle.
Spacerując z rodziną po górach, myślę o tym, jak pomóc klientom z kilku, równocześnie prowadzonych, projektów szkoleniowych.
Jazda samochodem oznacza telefony do klientów albo odsłuchiwanie kolejnego szkolenia.
Zasypiam myśląc o pracy.
Budzę się myśląc o pracy.
Z większością ludzi rozmawiam tylko na tematy związane z pracą.
Nie myślę o pracy tylko w nielicznych okolicznościach. Na szczęście, właśnie “w tych”.
8-godzinny sen jest tylko wtedy jak odcina mnie tak bardzo, że nie słyszę rano budzika, który ustawiony jest na 6 godzin snu. W końcu jeden z idoli powiedział: “Śpisz 8 godzin i się nie wyrabiasz? Śpij szybciej!”. Drugi dodał: “Wiem, że to niezdrowe, ale pytacie więc odpowiem. Śpię po 4 godziny. Nie róbcie tego, ale ja tak robię”.
Presja, jaką sobie narzuciłem, po latach zaczęła przygniatać.
“Wykorzystuj każdą chwilę”.
“Marnujesz za dużo czasu”.
“Nie rób pustych przebiegów”.
“Ciśnij.”
“Działaj.”
Nie wiem już nawet, czy to moje myśli, czy innych, ale krążą po głowie.
Pomysły, które czekają na wdrożenie mnożą się w notatniku.
Lista “rzeczy do zrobienia” nie ma końca.
Niestety, lista zaległych, niedokończonych spraw, również…
Łapałem się wszystkiego, ponieważ kierował mną strach przed utraceniem możliwości.
Tymczasem to właśnie łapanie się wszystkiego, niemal doprowadziło do utraty kilku bardzo ważnych i dobrych dla mnie możliwości, współprac i projektów.
Wielu partnerów doprowadziłem do granic cierpliwości.
U niektórych te granice przekroczyłem.
To bolesne zderzenie z rzeczywistością, którego próbuję nie zamieść pod dywan.
To dla mnie porażka, którą właśnie w tym momencie staram się zmienić w lekcję.
I tę lekcję odrobić.
Czy wiesz, że słowo “priorytet” pojawiło się w języku angielskim w XV wieku?
“Oznaczało pierwszą lub najważniejszą rzecz. Przez 500 lat funkcjonowało wyłącznie w liczbie pojedynczej. Dopiero w XX wieku wymyśliliśmy liczbę mnogą i zaczęliśmy mówić o priorytetach. Wbrew logice uznaliśmy, że zmieniając słowo, możemy nagiąć rzeczywistość”.
Greg McKeown “Esencjalista”
Prawda jest okrutna.
Zakładając, że nic nie przerwie naszego życia szybciej, to mamy średnio 4000 tygodnie życia na Ziemi.
Za mną już 1634 tygodnie.
Dzisiaj ciężko przychodzi mi próba zaakceptowania tego faktu, że nie można w życiu zrobić wszystkiego.
Mój umysł próbuje walczyć.
Głowa próbuje odrzucić fakt, że życie to sztuka wyborów.
Przecież na szkoleniach mówili inaczej, a do tego przez tyle lat filozofia hustle tak dobrze się sprawdzała!
“Może jakoś dam radę”
“Na pewno da się to pogodzić”
“A może by tak spróbować…”
No cóż…
Najwyższy czas wziąć tę prawdę na klatę i przestać się oszukiwać.
Tylko w ten sposób możemy lepiej przeżyć te tygodnie, które nam zostały.
Plan działania, czyli jak zamierzam wdrożyć Filozofię Esencjalizmu do swojego życia:
1. Budżetuję od zera.
“Kiedy księgowi tworzą budżet, zwykle opierają się na budżecie z zeszłego roku. Tymczasem w budżetowaniu od zera nie ma odniesienia do poprzedniego budżetu. Inaczej mówiąc, każda pozycja musi mieć solidne uzasadnienie”.
Greg McKeown “Esencjalista”
Rezygnuję w ten sposób części zobowiązań.
Zwracam uwagę, czy to, co nazywam “wytrwałością” nie jest przypadkiem doskonale znaną “teorią kosztów utopionych”.
2. Ustalam priorytet
Akceptuję fakt, że nie mogę zrobić wszystkiego i przestaję szukać sposobu jak to wszystko pogodzić.
Odpowiadam sobie na pytanie: “W czym chcę osiągnąć największy sukces?”
3. Dbam o zdrowie i swoje zasoby
Znajduję czas, nie na 5-6 treningów w tygodniu, ale na 2-3 – tak, jakbym dopiero zaczynał.
Planuję posiłki zgodnie z rozpiską i trzymam się tego planu.
Śpię 8 godzin. Chodzę spać i wstaję o stałej porze.
Wpisuję w kalendarz czas dla siebie i na doświadczanie życia z taką samą ważnością, jak czas pracy z klientami.
4. Ograniczam dostęp do siebie
“Bez wielkiej samotności nie może powstać żadne poważne dzieło”.
Pablo Picasso
Wprowadzam godziny, w których “nie ma mnie dla nikogo”.
Rezygnuję z popularności na rzecz szacunku.
Ustalam godziny, w których sprawdzam komunikatory, social media oraz maila.
Podnoszę swoją stawkę godzinową.
5. Wdrażam zasadę “HELL YEAH!”
Jeśli nie mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć “tak”, to mówię “nie”.
6. Wprowadzam bufor +50%
Przestaję zakładać, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Do planowanego czasu realizacji działania zakładam dodatkowe 50% jako bufor.
7. Robię rzeczy trwałe
Tworzę mniej rzeczy typu “instant”, a więcej typu “evergreen”.
Oznacza to mniej treści ulotnych, przemijających, a więcej trwałych – takich jak filmy, książki czy artykuły.
8. Żyję w tu i teraz
Skupiam się na teraźniejszości i na tym, co najważniejsze w danym momencie.
Puszczam przeszłość zostawiając przy sobie wyciągnięte wnioski.
Cieszę się chwilą.
Doceniam to, co mam.
To moje 8 esencjalistycznych kroków do życia, którego pragnę.
Trzymaj kciuki.
Ja trzymam za Ciebie.
Ps. Polecam Ci serdecznie książkę “Esencjalista” Grega McKeowna, która dla mnie jest najlepszym, co przeczytałem.
Super artykuł. Fajnie ze opisałeś własna historie z taka otwartością. Choć daleko mi do Ciebie z „głodem” nauki to zgadzam się jak najbardziej ze jakość zawsze przebija ilość. Ja tez dążę od dłuższego czasu do balansu w życiu. To chyba zawsze będzie „work in progress” ale nie podaje się 🙂
Pozdrawiam i trzymam kciuki